wtorek, 26 kwietnia 2011

Msza święta błogosławionego Antoniego Juliana

Mszał Rzymski promulgowany przez papieża Pawła VI w roku 1969 otworzył nowy etap w historii liturgii Kościoła katolickiego. Z pewnością większość Ojców zgromadzonych na pierwszej sesji Soboru Watykańskiego II (11 października 1962 roku) nie przypuszczało, że nie całą dekadę później będzie im dane odprawiać mszę w języku ojczystym oraz twarzą zwróconą w stronę wiernych...

(...) 
Trzydzieści lat wcześniej nasz umiłowany Arcybiskup, Pasterz diecezji płockiej Antonoi Julian Nowowiejski celebrował jedną z ostatnich mszy w swoim życiu. Po wybuchu wojny, 28.02.1940 r. wraz z oddanym mu sufraganem Leonem Wetmańskim, zostali przez Niemców aresztowani i internowani w Słupnie. Jak się później okazało był to końcowy etap ich ziemskiej wędrówki, w którym mogli swobodnie sprawować Eucharystię – Arcypasterz w prowizorycznej kaplicy szkolnej, biskup Leon – w pobliskim kościele parafialnym. Gdziekolwiek wcześniej Najświętsza Ofiara była celebrowana, czy to w katedrze – w pełnym orszaku procesyjnym, czy w brwileńskiej „Antoniówce” – podczas wypoczynku z klerykami, zawsze była to Msza namaszczona duchem, którym żyła ponad tysiącletnia liturgia rzymska, tak droga biskupowi Nowowiejskiemu. Rozmodlone serce i duch bł. Antoniego odnajdywał w Eucharystii z jej ceremoniami bogactwo nieprzebranych łask, które spływają na każdego, kto z ufnością zbliży się do tronu Bożego. Mszę świętą Męczennik z Płocka postrzegał jako najcenniejszą perłę chrześcijańskiego życia religijnego. Stawała się ona tym piękniejszą, im bardziej jej godną uzyskiwała oprawę, jak to czynił Kościół przez wieki. Samo przeistoczenie chleba w Ciało Chrystusa i wina w Jego Przenajświętszą Krew jest kwestią kilku sekund, ale żeby tych kilka sekund mogło zajaśnieć w całym swoim blasku, potrzeba pięknej oprawy, która moment przeistoczenia okala szlachetnym wieńcem modlitw. Msza święta była dla Arcybiskupa szczytem pobożności kultywowanej przez wiele stuleci chrześcijaństwa. Towarzyszące jej oracje i obrzędy rozwijały się od czasów apostolskich przez stulecia pod wpływem Ducha Świętego. Organiczny rozwój Mszy świętej, w której codziennie zatapiał się z miłością bł. Antoni możemy porównać do subtelnej i dyskretnej słodyczy dobrego wina, które fermentowało bez pośpiechu i bez laboratorium, a dojrzewało wiekami.
Za sprawą motu proprio Benedykta XVI „Summorum Pontificum” z 7 lipca 2007 r. Msza, którą modlił się Biskup z Płocka, powraca obecnie bez zasadniczych zmian do czasów swojego pierwszego wzlotu, od najstarszej wspólnej liturgii. Dzięki zapobiegliwości i gorliwości wielu kapłanów i świeckich po 40 latach możemy ponownie uczestniczyć również w naszej diecezji w mszach według klasycznego rytu rzymskiego,[1] która zachowała jeszcze tę woń pierwotnej liturgii, współczesnej dniom, kiedy cezar rządził światem i miał nadzieję, że będzie mógł zdusić wiarę chrześcijańską, dniom, kiedy nasi ojcowie gromadzili się przed świtem, aby śpiewać hymn Chrystusowi jako swemu Bogu. Po raz pierwszy po długim okresie jej niebytu Mszę świętą według Mszału papieża św. Piusa V odprawiono w Płocku w dniu 01.06.2008 r. w kościele parafialnym św. Jana Chrzciciela. Tego samego dnia, u św. Aleksego, w Płocku – Trzepowie, piszący te słowa oddawał w opiekę Trójcy Przenajświętszej swojego pierworodnego Syna, według bogatego w treści klasycznego rytu Chrztu świętego.
Nie ma w całym chrześcijaństwie równie chwalebnej formy modlitwy jak Msza rzymska. Wzniosłość jej wypływa głównie z tego, że jest ona zarazem ofiarą i sakramentem. Arcybiskup Antoni Julian celebrując Mszę świętą odwoływał się do liturgii w jej majestatycznej i podniosłej formie, będącej owocem umacniania się i dojrzewania jej nieskażonej formy rytu, kształtowanego poprzez ponad tysiąc lat.
Serce Mszy świętej – Kanon Rzymski, choć przez kapłanów rzadko używany, przetrwał kilkanaście wieków. Wywodzi się ze starożytnej Tradycji Apostolskiej, a został sformalizowany przez św. Grzegorza Wielkiego (ok. 600 r.). Jest jedną z nielicznych modlitw, która z pewnymi modyfikacjami przetrwała w użyciu aż do naszych dni. Nie tylko w osądzie prawosławnych, ale również z punktu widzenia anglikanów, a nawet tych protestantów, którzy zachowali pewne wyczucie tradycji, odrzucenie tego Kanonu byłoby rezygnacją przez Kościół z autentyczności przekazu nieskażonej wiary i liturgii.
Tradycja zawarta w ceremoniach, które z takim oddaniem i miłością sprawował błogosławiony Pasterz kościoła płockiego dodawała ówczesnym mu celebracjom splendoru i ponadrzeczywistego znaczenia. Liturgia nie jest bowiem zakorzeniona w sferze profanum, lecz jest sacrum i taki charakter musi zachować. Elementem sacrum był między innymi używany przez stulecia język łaciński, a także zwrócenie się wszystkich wiernych i celebransa w stronę ołtarza, ku Chrystusowi – „Wschodzącemu Słońcu”. Liturgia i jej etos w kształcie znanym A. J. Nowowiejskiemu wyrażała istotę katolicyzmu. Jak celnie zauważył ojciec ruchu liturgicznego, sługa Boży Prosper Guerangér, w modlitwach dawnych celebracji da się słyszeć czarujący głos Oblubienicy, niespokojnej w chwilowym rozstaniu z Ukochanym, zabiegającej o Jego względy. W gestach odczuwalne są troskliwe dotknięcia Matki, polecającej swe dzieci samemu Panu i zastawiającej je przed napaścią Złego.
Msza święta, w formie znanej do roku 1969, potrafiła przekazywać, i to bez większego wysiłku, poczucie odmienności i powagi tego, co było czynione w obrzędach. Miała ona tę moc oczarowywania, trudną do zanalizowania, która przyciąga ludzi właśnie dlatego, że nie jest czymś banalnym, jak większość naszej egzystencji. Adoracja, oczyszczenie, uczestnictwo w życiu Miasta Bożego – to najważniejsze funkcje, jakie wypełniały historyczne liturgie chrześcijaństwa i z tego płynie ich moc oddziaływania na najgłębsze poziomy naszego bytu. Siła ta nie tylko przynosi nam pocieszenie w konfrontacji z nieprzejednanym złem, ale także odwagę do zmieniania świata. Z nieprzebranych owoców Najświętszej Ofiary czerpała niezliczona rzesza błogosławionych i świętych Kościoła Rzymskokatolickiego, których celebracje po łacinie wychowały do dawania mężnego świadectwa przywiązania do Chrystusa i Jego Mistycznego Ciała.
Potęga Mszy świętej porusza i powołuje do tego, co wykracza poza naszą świecką tożsamość oraz obowiązki, jakie dzielimy z innymi. Eucharystia w swej najgłębszej istocie, jest tożsama z Ofiarą Kalwarii, traktowaną jako zbawcze objawienie Trójcy Świętej. Doskonale rozumiał to Płocki Męczennik, dla którego Msza święta stanowiła trwanie w jedności z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. W ten sposób antycypował on swój udział w wiecznej radości, w jaką zmieniło się cierpienie, zadawane mu przez oprawców obozu działdowskiego. Dzięki temu, że w każdej Eucharystii widział Ukrzyżowanego w Jego chwale i z Nim wchodził w komunię, potrafił spoglądać dalej – ku niebu, za którym tęsknił.
Zgodnie z niezmiennym nauczaniem Kościoła, Msza święta jest tą samą Najświętszą Ofiarą, którą złożył Chrystus na Kalwarii. Jedyna różnica leży w tym, że Ofiara na Kalwarii była Ofiarą krwawą, a Ofiara Mszy jest Ofiarą bezkrwawą. Jeśli więc uczestniczymy w Najświętszej Ofierze Mszy, możemy dostąpić takich samych łask, jak byśmy stali u stóp Krzyża podczas Męki Pańskiej.
Przypomnijmy, iż rzymski ryt Najświętszej Ofiary Mszy – owoc wielowiekowego rozwoju – został zatwierdzony jako obowiązujący na zawsze przez papieża św. Piusa V bullą „Quo Primum” w r. 1570. Bulla ta zezwala „po wsze czasy” każdemu kapłanowi rzymskokatolickiemu na odprawianie Mszy w tradycyjnym rycie rzymskim („trydenckim”). Dlatego nazywa się ją niekiedy Mszą Wszechczasów. Określenie „msza trydencka”, „ryt trydencki” pochodzi stąd, że Pius V wprowadził jednolity obrzęd Mszy dla całego Kościoła rzymskiego na polecenie Soboru Trydenckiego (1545-1563). Nie opracował jednak nowego obrządku Mszy, a jedynie skodyfikował i ujednolicił obrządek istniejący od wieków. Po 1570 kolejni papieże wprowadzali drobne poprawki do Mszału św. Piusa V. Polegały one na tworzeniu nowych świąt (np. Chrystusa Króla), reformie kalendarza kościelnego itp. Ostatnie poprawki przed Soborem Watykańskim II (1963-1965) wprowadził Jan XXIII w 1962 r. Właśnie edycją Mszału Rzymskiego z 1962 r. posługują się księża, którzy odprawiają Mszę w rycie trydenckim. Inne określenia stosowane na Mszę Trydencką to: Msza według rytu św. Piusa V, Msza w klasycznym rycie rzymskim, tradycyjna Msza łacińska, Msza gregoriańska.
W Mszy świętej, z której czerpał bł. Antoni mamy pokarm duchowy dla wszystkich Świętych Pańskich ery nowożytnej, mamy natchnienie dla niezliczonej rzeszy artystów – architektów, malarzy, muzyków, kompozytorów, poetów itp., mamy – mówiąc wprost – wyraz wiary, która stworzyła całą zachodnią cywilizację i kulturę.

A. Matyszewski

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

O rychłą prałaturę dla najstarszego kapłana diecezji płockiej!

W dniu dzisiejszym ks. kan. Marian Olkowski, emerytowany proboszcz parafii w Staroźrebach, pamiętający Arcybiskupa Nowowiejskiego, obchodzi 68 (!) rocznicę święceń kapłańskich. Dostojnemu Jubilatowi, świadkowi dziecięcej ufności i wiary, którego zasługi dla Kościoła i diecezji są niepoliczalne - ad multos annos!



[artykuł przeleżał w redakcyjnej szufladzie blisko 2 lata]

95 urodziny Księdza Kanonika Mariana Olkowskiego
Nie często przychodzi diecezji przeżywać tak zacny jubileusz. W „Roku bł. Abpa A. J. Nowowiejskiego”, Jego umiłowanego Pasterza, dobrze pamiętanego z lat młodości, Ksiądz Kanonik obchodził piękną rocznicę 65-lecia kapłaństwa (11.04.1943), a w Wigilię Bożego Narodzenia A.D. 2009 minęło 95 lat od Jego narodzin (24.12.1914)!
W ciągu ostatnich dwóch lat dane mi było kilkakrotnie odwiedzić Księdza Mariana. Najpierw na okoliczność wywiadu o Jego wspomnieniach z czasów seminaryjnych, kolejach niełatwego życia kapłańskiego,[1] jak i przy okazji późniejszych ciekawych rozmów o codziennych troskach Księdza, który od 20 sierpnia 1990 r. rezyduje na ostatnim z powierzonych mu posterunków proboszczowskich w parafii pw. św. Onufrego w Staroźrebach.
Ta niewielka miejscowość każdą porą roku wita dziwnie zacisznymi ulicami. Przejeżdżam nimi z wrażeniem, że czas się tu zatrzymał. Nikt się nie spieszy, nikt nikogo nie popędza. Zawsze z tym samym ciepłem w sercu wchodzę na piętro plebanii, którą Ksiądz Marian sam zaprojektował i z pomocą wiernych zbudował. Dzwonek do drzwi a po nich serdeczne proszę Gospodarza – to znak, że wszystko w porządku, że żyje się dalej Panu Bogu na chwałę i w służbie ludziom ku zbawieniu.
Na stole w swoistym mini refektarzu już wcześniej przygotowana zastawa kawowa oraz nieodłączne „Grześki” – przycięte nożyczkami z jednej strony, aby nie trudzić gościa mozołem odpakowywania. Lecz najpierw, podczas pierwszych odwiedzin, obowiązkowa przechadzka po niewielkich, acz zręcznie zaprojektowanych pokojach połączona z opowieścią o znajdujących się na ścianach eksponatach, zdjęciach i obrazach. Jest tablo z absolwentami płockiego seminarium z czasów wojny, wdzięcznych księży dekanatu bielskiego – ofiarowane na 25 lecie kapłaństwa ich Dziekana (r. 1968), zdjęcia mamy, rodziny, biskupa Wosińskiego, a nawet wieloletniej gosposi, o której wypowiada się z wyraźną estymą – to była święta kobieta. Pan Bóg trzymał ją dla mnie na gosposię. Poznaliśmy się na odpuście w Dzierzgowie. Pomagała siostrze księdza proboszcza w przyjęciu gości. (A ja miałem u siebie tylko matkę, która z ruin wojennych, z tłumoczkiem na ramionach przyszła do mnie i została już do końca…). Szukałem gospodyni, zapytałem ją więc, czy nie przyszłaby do mnie na stałe. Powiedziała, że czemu nie i że pomyśli (…). Zgodziła się i pomagała mi przez ponad 40 lat – od parafii Węgra, przez Wyszyny, Bielsk do Staroźreb. Zmarła mając 84 lata.
Pośrodku tego pozornego ściennego rozgardiaszu uderza widok masywnego biurka. Jego centralne miejsce zajmują dwa srebrne lichtarze okalające okazały krucyfiks. Ecce sacerdos magnus – myślę w duchu i z podziwem spoglądam na ten zwyczajny choć niecodzienny wystrój miejsca pracy biurowej.
Na dłużej zatrzymujemy się przy fotografii pewnego krewnego, który na prośbę swojego syna – księdza Jana Olkowskiego,[2] zamieszkał z nim na plebanii w parafii Łysakowo (gmina Grudusk), gdzie dokończył żywota. Mowa o Konstantym Olkowskim. Posiadał majątek na terenie Krzynowłogi Wielkiej, ale kiedy dzieci podrosły i zdobyły wykształcenie cały dobytek przepisał im. Historia jego życia dowodzi, iż święci ludzie rozstają się z tym światem po prostu, naturalnie i bez fajerwerków. Konstanty Olkowski - po prawej stroniePan Konstanty mieszkał z synem w Łysakowie kilkanaście lat, znali go wszyscy parafianie. Był rubasznym, wesołym człowiekiem z charakterystycznym wąsem. Często ze swojego pokoju „na górce” przychodził do kuchni, do kobiet, którym opowiadał kawały. Plebanią często wstrząsały kaskady śmiechu. „Pan starszy” miał zwyczaj zaczynać dzień udziałem we Mszy świętej celebrowanej przez syna. Pewnego razu, po powrocie z kościoła, przyszedł do kuchni odświętnie ubrany, ogolony – Co pan starszy taki dziś elegancki? Czy to jakaś uroczystość? A on na to: Tak, w moim życiu wielka dziś uroczystość. Poszedł do kościoła, uczestniczył we Mszy, przyjął Komunię Świętą, potem podczas śniadania pożartował, naśmiał się, a na koniec serdecznie wszystkich wyściskał. Kobietki, zostańcie z Bogiem – idę na moją górkę, umierać. Jego słowa odebrały jako kolejny dowcip. Kilka godzin później gospodyni mówi do dziewczyny Poproś pana na obiad. Poszła, zapukała do drzwi, ale nikt się nie odezwał. Po cichu chwyciła za klamkę i zobaczyła na posłanym łóżku leżącego na wznak pana Konstantego, z rękoma oplecionymi różańcem…
  
Pan Bóg posłużył się niemieckim generałem

Był rok 1944. Zbliżał się front radziecki. Jako wikariusz parafii w Barcicach przebywałem na linii frontowej. Nie chcąc wpaść w ręce Rosjan razem z armią niemiecką cofałem się w głąb kraju, w kierunku moich rodzinnych stron. Bomby rwą się wokół mnie, samoloty wiją się nade mną… Wspaniałe widoki miałem, ale i bardzo niebezpieczne. Byłem już niedaleko Pniewa, pod Pułtuskiem. Pomyślałem, że Niemcy mogą mnie wziąć za szpiega w sutannie. Postanowiłem więc spróbować zdobyć od nich jakiś dokument, który zapewniłby mi bezpieczeństwo. Dowiedziałem się, że w pewnym majątku jest sztab. Poszedłem tam, pukam do drzwi i słyszę: „Herein!”. Wchodzę na duża salę, wzdłuż niej stoły, za nimi kilkudziesięciu niemieckichoficerów. Generał rezerwy, szef sztabu, przy swoim stole siedzi osobno. Zobaczył mnie, wstał i zbliża się do mnie. Jak generał wstał, to i wszyscy inni powstali – tak uszanowali – żartuje Ksiądz Marian – księżulka strachem podszytego. Mówię do generała,[3] że jestem wikarym z parafii Barcice nad Bugiem, gdzie byliście parę godzin temu i idę za wami, nie chcąc wpaść w ręce Rosjan i prosiłbym, żebyście wydali mi jakieś pismo, że jestem z wami. Zawołał sekretarza. Niespodziewanie zapytał mnie: „A może ksiądz głodny?” Osłupiałem. (…) Zjadłem, otrzymałem stosowny dokument, serdecznie podziękowałem za obiad i poszedłem dalej zdumiony opieką Bożej Opatrzności.
To pismo mnie uratowało (…). Idę dalej. Trafiłem do Obrytego, skąd pochodził mój kolega ks. Franciszek Burawski.[4] Znałem jego rodzinę. Chciałem się u nich zatrzymać. Dochodzę do kościoła. Przed schodami stali żandarmi z mojej rodzinnej gminy (Szelkowo obok Makowa). Szukali mnie odkąd przekroczyłem granicę Gubernatorstwa w drodze do Sandomierza. Jeden z nich podszedł do mnie, wylegitymował, zasalutował i powiedział „wszystko w porządku”. Myślę, że wówczas ten dokument ocalił mi życie…

 Do czego księdzu sutanna?

Niedługo chodzę po tym świecie, ale z powodu bliższych i dalszych relacji z wieloma kapłanami poznałem ich nie mało, ale pośród nich pamiętam tylko dwóch, których pomimo długich lat znajomości, nigdy nie widziałem bez sutanny. Ten drugi to właśnie ks. Marian, który z rozbrajającą szczerością mówi: Nie imponują mi portki, tylko sutanna i przytacza cytat widniejący na jego obrazku z obłóczyn „Noli deponere hanc vestem usque ad mortem”.[5]
W kontekście minionego Roku Kapłańskiego, sprzyjającego m.in. refleksji na temat statusu księdza w sutannie lub bez niej, pozwolę sobie przywołać słowa Sługi Bożego, Prymasa Tysiąclecia, który w jednym ze swoich listów do kapłanów pisał:
„Nie mogę odłożyć pióra, zanim nie dotknę tu jeszcze jednej sprawy, która ma dla wspólnoty kleru większe, niż się wydaje znaczenie, a dla Ludu Bożego jest społecznym wyznaniem wiary. Mam na myśli sutannę kapłańską. Sutanna nie jest ubiorem w szeregu innych strojów, ale jest wyznaniem wiary przed ludźmi, jest odważnym świadectwem danym Chrystusowi, jest przyznaniem się do Kościoła. Kiedy raz przybrałem ten strój, muszę nie tylko pytać siebie, czy go noszę, ale w rachunku sumienia pytać – jeśli to miałoby się zdarzyć – dlaczego zdjąłem znak wiary i kapłaństwa? Czy z lęku? Ze słabości? Nie! Zdjęcie stroju duchownego to to samo, co usunięcie krzyża przydrożnego, aby już nie przypominał Boga”.[6]
W trudnych czasach najeżonych pokusą ułatwiania sobie życia i samopoczucia warto pamiętać o kapłanach, którzy ze względu na ten „znak wiary” oddawali kiedyś swoje życie, a i dziś z podziwem myślimy o duchowieństwie, które mimo zagrożeń zdemoralizowanej „ulicy” decyduje się nią kroczyć w stroju adekwatnym do stanu, do jakiego zostali zaproszeni przez Chrystusa. Tym bardziej, że niejednokrotnie swój wybór przypłacają w najlepszym wypadku obrzuceniem epitetami. Zakonnik, który w ramach poszukiwania jedności ze współczesnością ubiera się na audycję w telewizji publicznej w spodnie typu „bojówki” i bluzę z kapturem, ponieważ musi być „trendy i cool” zagubił tożsamość osoby konsekrowanej. Słynne hasło św. Jana Bosko „pokochaj to, co kocha młodzież, a wtedy ona pokocha to, co ty kochasz” poddawane jest obecnie wśród duszpasterzy najwyższej próbie, z której mogą nie wyjść obronną ręką. Jeśli stan kapłański brata się ze stanem świeckim poprzez przywdziewanie jego jakże złudnego oblicza zwanego najczęściej przystosowaniem, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Mając na uwadze teoretycznie słuszne postulaty artykułowane przez księży chodzących w tzw. stroju „krótkim”, pozostawiających swój odświętny strój w szafie, w który niegdyś zostali uroczyście obłóczeni, mam przed oczami alumna Mariana Olkowskiego, stojącego w sutannie na stacji kolejowej w Pasiekach latem 1942 r., obok którego z niezmiernym okrucieństwem gestapowiec kolbą od karabinu zakatował na śmierć młodego chłopca. Zastanawiam się, jakiego hartu ducha było trzeba, aby nie bać się wówczas wyjść na ulicę w sutannie i czego w związku z tym powinno obawiać się dzisiejsze pokolenie kleryków, zakonników i kapłanów? „Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi…” – woła autor Listu do Hebrajczyków (12, 4). A ja wołam: piękny jest mój Kościół, gdy widzę go na ulicach miast odzianego w kapłańskie szaty. One stoją na straży jego wierności i czystości.

Co z tą liturgią dawną i nową?

Ksiądz Kanonik, jak mało który kapłan naszej diecezji, między innymi dzięki swojej „długowieczności”, posiada ciekawe doświadczenie księdza celebrującego w rycie rzymskim – nazwijmy go – przedwatykańskim, watykańskim i powatykańskim. Podczas obrad soborowych, na początku lat 60-tych ubiegłego stulecia, przebywał jakiś czas w Rzymie, gdzie miał przyjemność rozmawiać i mieszkać pod jednym dachem z kard. Stefanem Wyszyńskim.[7]
Po Vaticanum II (a i przed się zdarzyło) Ksiądz Marian często bywał w Stanach Zjednoczonych. Odwiedzał swojego brata zamieszkującego na emigracji wraz z rodziną. Niepocieszony stanem „odnowionej” liturgii, skarży się: Dawniej mogłem odprawić Mszę świętą wszędzie, po soborze musiałem szukać polskiego kościoła. Śpiewnej łaciny brakuje Mu do dziś, ale wierzy, że jeszcze kiedyś „pozwolą mu” celebrować po staremu.
Z marzeń dostojnego Jubilata zwierzyłem się jakiś czas temu mojemu przyjacielowi, zapalonemu orędownikowi dawnej liturgii. Nie zastanawiając się długo, wsiedliśmy w samochód z nadzieją na przyjęcie nas w gościnne progi staroźrebeckiej plebanii. Tak też się stało. Wystarczył jeden telefon. Z zapartym tchem słuchaliśmy nowych historii z bogatego w wydarzenia życia Księdza Mariana: o hitlerowcu, któremu odmówił podniesienia z podłogi pudełka zapałek, o 33 hektarach ziemi, które z początkiem transformacji ustrojowej w latach 90-tych odzyskał na rzecz diecezji i w końcu o mszy trydenckiej i towarzyszących jej melodiach, które tak cenił i które zaczął spontanicznie i rześko podśpiewywać. Podobnie jak Księdzu Kanonikowi tak i nam marzy się zobaczyć Go w roli celebransa uroczystej Mszy śpiewanej. Jesteśmy dobrej myśli. Naszą „debatę” eucharystyczną Ksiądz Marian kończy łacińską sentencją, przeczytaną niegdyś w jednej z zakrystii: Sicut tu Jesum tractabis in Missae Sacrificio – ita te Jesus tractabis in tui judicio.[8]
Dostojny Jubilat nie przestał być duszpasterzem: codziennie sprawuje Mszę świętą, posługuje w konfesjonale, przeżywa również bolączki wynikające ze smutnych przemian, które toczą Kościół w jego wnętrzu. Eucharystia mająca aktywizować wiernych staje się coraz częściej spektaklem z udziałem jednego aktora i masy widzów z wyrazem twarzy nie zmąconym żadną pobożną myślą, pasywnie wpatrujących się w to, co ksiądz przy ołtarzu „odczynia”. Ksiądz Marian ubolewa również nad banalnymi i płytkimi rozważaniami Drogi krzyżowej. Czyż rozpamiętywaniu Męki Zbawiciela nie powinien towarzyszyć szczególnego rodzaju szacunek, a związane z nią refleksje odznaczać się głębią, jakimś duchowym przeżyciem uobecnianym hic et nunc? Co powiedzieć o skuteczności duszpasterskiego oddziaływania, kiedy na pytanie 95-letniego kapłana „Kto to jest Pan Jezus?”, skierowane do dzieci przygotowujących się do I Komunii świętej, w kościele zapada głucha cisza?

Jestem wielkim dłużnikiem Matki Bożej

– mówi z wyraźnym wzruszeniem Ksiądz Marian. Pobożność eucharystyczna Dostojnego Jubilata idzie w parze z gorącym nabożeństwem do Matki naszego Pana, której, jak mówi, tak wiele w życiu zawdzięcza. Już jako kleryk w burzliwych czasach II wojny światowej doznawał Jej cudownego orędownictwa, często przyzywając go w modlitwie różańcowej. To Matka Boża podtrzymywała na duchu młodego kleryka, gdy ten idąc przez błotniste pola w ciemną noc zgubił drogę do gospody, w której miał znaleźć schronienie przed podróżą do sandomierskiego seminarium. Gdy nazajutrz dzięki pomocy proboszcza z parafii Goworowo trafił na stację kolejową, okazało się, że pociąg zmierzający do Warszawy jest tak przepełniony, że ani jedna osoba nie będzie w stanie do niego wsiąść. Wzywając pomocy Bożej Rodzicielki, usłyszał wołanie młodego człowieka, który zaproponował mu wdrapanie się do pociągu przez okno. Tym sposobem dotarł do stolicy, gdzie spotkał kolegów kursowych z seminarium płockiego, z którymi wyruszyli w dalszą drogę, do seminarium w Sandomierzu na dokończenie nauk.
Tak oto Matka Boża z rzeczy niemożliwych wszystko czyni udanym.
Ukoronowaniem synowskiej relacji do Maryi była łaska Mszy świętej prymicyjnej odprawionej w kaplicy Jasnogórskiej Królowej, co prawda z dala od rodzinnego domu i bez towarzyszących mu w tak ważnej chwili bliskich, ale za to u matczynych stóp Najświętszej Panienki.[9] Radość młodego kapłana mieszała się ze smutkiem z powodu niemożliwości podzielenia się Eucharystycznym Szczęściem z najbliższymi, których pozostawił w rodzimej parafii Szelków, pw. św. Szymona i Tadeusza. Ileż synowskiego zawierzenia Maryi popłynęło wówczas z serca i duszy świeżo upieczonego Neoprezbitera – możemy się tylko domyślać. Nie mając przy sobie rodzonej mamy, oddał swoje kapłańskie pielgrzymowanie w ręce Tej, którą na Golgocie ofiarował Mu Pan za Matkę, a która teraz z miłością przyjęła Go pod swój Matczyny płaszcz, tak jak niegdyś umiłowanego Ucznia Pańskiego. Oby dalej strzegła Jego kroków!
Życząc Księdzu Kanonikowi wielu lat w zdrowiu i świadectwie życia według Serca Chrystusowego, pozostajemy w nadziei, że „w dowód uznania” dostojny Jubilat doczeka wyróżnienia w postaci godnej jego życia i kapłańskiego posługiwania honorowej prałatury Jego Świątobliwości. Oby co rychlej tak się stało.
Czcigodny Księże Marianie – Ad multos annos!
           Adam Matyszewski


[1] Zob. A. Matyszewski, Byłem sternikiem łodzi, którą płynął Arcybiskup (wywiad z ks. kan. Marianem Olkowskim), „Studia Płockie” t. XXXVI (2008), s. 197-208; zob. także fragmenty wywiadu w: „Niedziela Płocka” 23 (706) 8 czerwca 2008, s. VI.
[2] Ks. Jan Olkowski (zm. w 1913 r.) był stryjem matki ks. Mariana Olkowskiego. Konstanty i jego syn Jan spoczywają w jednej mogile na cmentarzu parafialnym w Łysakowie.
[3] Ksiądz Marian bez problemu mógł porozumiewać się w języku niemieckim. Uczył się go w szkole, a później, podczas okupacji odbył swoistą praktykę. Kiedy wójt gminy dowiedział się o nim, uczynił młodego alumna gminnym bauernfürerem (wodzem/opiekunem rolników), czyli kimś, kto miał za zadanie tłumaczyć na polski rozmaite rozkazy i polecenia wójta.
[4] Żył w latach 1914-1940. Podczas wojny przebywał jakiś czas w obozie działdowskim, skąd wraz z ks. Józefem Świniarskim i grupą 40 Polaków został przewieziony do Sierpca i tam rozstrzelany jako więzień polityczny i jeden z „polskich bandytów”; por. M.M. Grzybowski, Martyrologium duchowieństwa diecezji płockiej w latach II wojny światowej 1939-1945, Włocławek-Płock 2002, s. 52-53.
[5] „Nie zdejmuj tej szaty aż do śmierci”.
[6] Stefan Kard. Wyszyński, List do moich kapłanów, t. 3, Paryż 1969, s. 76-77. „Nowa ewangelizacja wymaga także, aby kapłan ujawniał swoją prawdziwą obecność. Musi być jasne, że słudzy Jezusa Chrystusa przebywają wśród ludzi i są do ich dyspozycji. Ważne jest przeto ich przyjazne i braterskie trwanie we wspólnocie. W tym kontekście rozumiemy duszpasterską doniosłość przepisów dotyczących stroju duchownego. Prezbiter nie powinien się go pozbywać, gdyż ujawnia on publicznie jego poświęcenie się bez ograniczeń w czasie i miejscu na służbę Chrystusowi, braciom i wszystkim ludziom. Im głębiej społeczeństwo wydaje się zeświecczone, tym bardziej potrzebuje znaków”; Kongregacja ds. Duchowieństwa, Kapłan i trzecie chrześcijańskie milenium, Rzym, 19 marca 1999 r.; por. także: Kongregacja ds. Duchowieństwa, Dyrektorium 32: Kapłan głosiciel słowa, szafarz sakramentów i przewodnik wspólnoty w drodze do trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa, Poznań 1999, s. 23.
[7] W Papieskim Instytucie Polskim. Jego opiekunem i przewodnikiem po Rzymie był studiujący tam wówczas ks. Ryszard Karpiński, od 1985 r. biskup pomocniczy archidiecezji lubelskiej, z którym do dziś ks. Olkowski utrzymuje przyjacielskie kontakty. Ks. Marian towarzyszył również kardynałowi Wojtyle i 20 biskupom z Polski podczas obrad 41 Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego w Filadelfii (r. 1976). Za jego plecami podczas jednej z wielkich mszy na stadionie miasta siostry zakonne ze Stanów Zjednoczonych podziwiały nieznanego wówczas celebransa - kardynała, a późniejszego papieża – Polaka.
[8] „Tak jak ty będziesz traktował Jezusa w ofierze Mszy świętej, tak ciebie Jezus potraktuje na twoim sądzie”.
[9] Od lat alumn płockiego seminarium marzył o mszy prymicyjnej na Jasnej Górze. Zawierucha wojenna sprawiła, że porzucił tę myśl, ponieważ w nowych okolicznościach wydawała się ona niemożliwa do zrealizowania. Jednak Matka Boża pamiętała... Na kilka dni przed prymicją zaplanowaną na niedzielę przewodnią w jednej z podkieleckich parafii dostał list od znajomej zakonnicy z Częstochowy, która zaproponowała, aby pierwszą mszę celebrował przed cudownym obrazem Pani Jasnogórskiej. Mszę w obecności mamy odprawił po powrocie do diecezji płockiej, w Barcicach. Tu pełnił również bardzo niebezpieczną misję nieoficjalnego kapelana miejscowego oddziału partyzantów WiN, pod wodzą plutonowego Dariusza Kieliszka, ps. „Ponury” (w starciu z GO UB poniósł śmierć w m. Góry, 5.08.1946 r.; por. K. Kacprzak, Podziemie niepodległościowe (AK-AKO-WiN) na terenie powiatu Ostrów Mazowiecka w latach 1944–1947, „Glaukopis” 11-12 (2008), s. 239-262.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Ś.P. Janina Fetlińska - propagatorka pamięci o Arcybiskupie Nowowiejskim

Determinacji Pani Senator Janiny Fetlińskiej zawdzięczamy wiele. Miłośnicy Arycbiskupa A. J. Nowowiejskiego szczególnie dziękują Jej za doprowadzenie do podjęcia przez Senat RP uchwały oddającej hołd wielkiemu Polakowi i Pasterzowi Kościoła katolickiego.





UCHWAŁA SENATU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
z dnia 4 grudnia 2008 r.
w sprawie uczczenia pamięci błogosławionego
Arcybiskupa Antoniego Juliana Nowowiejskiego (1858—1941),
wielkiego Polaka i Pasterza Kościoła Katolickiego

Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 150-lecie urodzin i 100. rocznicę konsekracji biskupiej Antoniego Juliana Nowowiejskiego oddaje hołd jednemu z najwybitniejszych pasterzy Kościoła Katolickiego w międzywojennej Polsce, znanemu działaczowi społecznemu i mężowi stanu.
Błogosławiony Arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski urodził się 11 lutego 1858 roku we wsi Lubienia pod Opatowem. W 1873 roku przeniósł się do Płocka, gdzie w 1874 roku wstąpił do Seminarium Duchownego. W 1878 roku został skierowany na studia teologiczne w Akademii Duchownej w Petersburgu, które ukończył w 1882 roku. Święcenia kapłańskie przyjął w 1881 roku. Był wykładowcą teologii w Seminarium Duchownym w Płocku, a w latach 1901-1908 pełnił funkcję rektora tej uczelni. Był ponadto wikariuszem generalnym i prepozytem kapituły katedralnej płockiej. 12 czerwca 1908 roku papież Pius X powołał go na Biskupa Płockiego.
Przez 33 lata kierował prastarą Diecezją Płocką, pełniąc jednocześnie odpowiedzialne funkcje w odradzającej się do bytu państwowego Ojczyźnie i w Episkopacie Polski. W 1917 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego powołała go na członka Rady Stanu. Przez kilka lat był sekretarzem generalnym Episkopatu Królestwa Polskiego, a potem Metropolii Warszawskiej. W 1925 roku został pierwszym w Polsce prezesem Związku Misyjnego Duchowieństwa, organizacji niezwykle zasłużonej dla krzewienia misji. W swej działalności pasterskiej i społecznej wiele troski poświęcił rodzinie, w której upatrywał fundament zdrowego organizmu państwa. Wskazywał na niezbędny w wychowaniu młodych pokoleń wspólny trud wychowawczy rodziców, szkoły i Kościoła. W czasach najazdu bolszewickiego trwał w swej biskupiej siedzibie, organizował pomoc charytatywną, umacniał ducha księży i postawy patriotyczne ludności. W czasach pokoju budował gmachy Seminarium Duchownego w Płocku, odrestaurował Katedrę Płocką, otworzył pierwsze w Królestwie Polskim Muzeum Diecezjalne. Skutecznie wzywał księży do wznoszenia domów parafialnych, które stały się znaczącymi placówkami życia kulturalnego na północnym Mazowszu. Zasłynął rozległą twórczością naukową, jest autorem wielu znakomitych prac historycznych i teologicznych. Szczególnie znane dzieła to „Monografia historyczna Płocka”, która do dziś stanowi bezcenne źródło wiedzy o mieście władców polskich Władysława Hermana i Bolesława Krzywoustego, oraz „Wykład liturgii Kościoła katolickiego” pozostający do dziś najpoważniejszą publikacją dotyczącą liturgii katolickiej w języku polskim.
W 1930 roku Pius XI obdarzył go godnością Arcybiskupa Silneńskiego. W 1931 roku otrzymał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Polonia Restituta. W tym samym roku Uniwersytet Warszawski nadał mu doktorat honoris causa. Swoje szlachetne życie zakończył 28 maja 1941 roku wskutek tortur, głodu i wyczerpania fizycznego w obozie niemieckim w Działdowie. Do dziś nieznane jest miejsce Jego pochówku.
Sługa Boży Jan Paweł II, beatyfikując 13 czerwca 1999 roku na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie 108 polskich męczenników „brunatnego totalitaryzmu”, postawił na ich czele właśnie Arcybiskupa Antoniego Juliana Nowowiejskiego.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej uznaje życie i działalność błogosławionego Arcybiskupa Antoniego Juliana Nowowiejskiego za chlubny przykład heroizmu obywatela i kapłana, za wzór działacza społecznego, którego praca nad duchowością narodu, obroną jego godności w chwilach największych prób dowodziła heroicznego umiłowania Boga i Ojczyzny. Senat oddaje hołd błogosławionemu Arcybiskupowi Antoniemu Julianowi Nowowiejskiemu, uznając, iż jest człowiekiem godnym najwyższego uznania i należnej czci. Stanowi wzór do naśladowania dla kolejnych pokoleń Polaków.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej zwraca się do środowisk wychowawczo-oświatowych i naukowych z apelem o popularyzowanie wiedzy o postaci i zasługach tego wielkiego Polaka, Pasterza, Wychowawcy i Patrioty.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej z uznaniem odnosi się do inicjatywy władz kościelnych oraz władz samorządowych, aby uczcić pamięć Arcybiskupa Antoniego Juliana Nowowiejskiego poprzez utworzenie w Działdowie, w budynku obozowym, w którym Go więziono, hospicjum oraz zakładu leczniczo-opiekuńczego.
Uchwała podlega ogłoszeniu w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej „Monitor Polski”.
Marszałek Senatu: B. Borusewicz

Janina Fetlińska (1952-2010) – życiorys

   Urodziła się 14 czerwca 1952 roku w miejscowości Tuligłowy, woj. podkarpackie. W 1971 roku ukończyła Liceum Medyczne Pielęgniarstwa w Krakowie, gdzie uzyskała dyplom pielęgniarki.
Podjęła pracę w Klinice Chirurgii Szczękowej PSK nr 1 przy ul. Kopernika 26 w Krakowie, by po wymaganym 2 letnim stażu podjąć studia na Wydziale Pielęgniarskim Akademii Medycznej w Lublinie. Tytuł magistra pielęgniarstwa zdobyła w 1977 roku. W Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego w Warszawie w 1984 roku uzyskała drugi stopień specjalizacji z zakresu organizacji ochrony zdrowia, a w 1986 stopień doktora nauk medycznych. W 1991 ukończyła Podyplomowe Studium Ekonomiki Zdrowia na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego. Opublikowała kilkadziesiąt artykułów naukowych z zakresu pielęgniarstwa, promocji zdrowia i zdrowia publicznego.
Doświadczenie zawodowe w ochronie zdrowia po ukończeniu studiów zdobyła, pracując na stanowisku kierownika Wojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Kadr Medycznych Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Ciechanowie (1977 - 1991), dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Organizacji i Ekonomiki Ochrony Zdrowia (1991 - 1998), dyrektora Biura Ciechanowskiego Konsorcjum Zdrowia (1994 - 1998), dyrektora Mazowieckiego Centrum Zdrowia Publicznego w Warszawie (2000 - 2002) i Oddziału w Ciechanowie (1998 - 2000). Brała czynny udział w realizacji Programu Rozwoju Polskiej Służby Zdrowia Rządu Polskiego i Banku Światowego (1992 - 1998), oraz jako ekspert a następnie dyrektor Programu Rozwoju Podstawowej Opieki Zdrowotnej i Samorządu Pielęgniarskiego Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych i Rządu Kanadyjskiego (1993 - 1994). Uczestniczyła także w Programie PHARE w zakresie Rozwoju Podstawowej Opieki Zdrowotnej (1993 - 1994) w Polsce.
W latach 1996 - 2003 była wicedyrektorem Instytutu Edukacji Zdrowotnej i Promocji Zdrowia w Ciechanowie w Wyższej Szkole Humanistycznej im. A. Gieysztora w Pułtusku. W 2002 roku podjęła pracę w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Ciechanowie na stanowisku profesora PWSZ i dyrektora Instytutu Ochrony Zdrowia.
Była członkiem towarzystw naukowych i społecznych, m.in. Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego (od 1971 roku), Ciechanowskiego Konsorcjum Zdrowia (od 1998 roku) oraz PCK, Polskiego Stowarzyszenia Medycyny Społecznej, SZSP i pierwszego NSZZ "Solidarność". Tworzyła i  była pierwszym prezesem Kolegium Pielęgniarek i Położnych Środowiskowych Rodzinnych w Polsce, Stowarzyszenia Przyjaciół Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Ciechanowie.
Pełniła urząd radnej powiatu ciechanowskiego I (z listy AWS) II kadencji (z listy PiS). Od 2004 roku była członkiem Prawa i Sprawiedliwości oraz Zarządu Powiatowego PiS, a od 2005 roku członkiem Zarządu Regionalnego PiS.
W latach 2005 - 2007 była Senatorem VI Kadencji, od 2005r. członkiem Rady Politycznej Prawa i Sprawiedliwości, a od 2006r. członkiem Zarządu Okręgu Płock Prawa i Sprawiedliwości. W 2007 roku ponownie została wybrana do Senatu RP VII Kadencji.
Wielokrotnie składano jej propozycje odznaczeń, w tym nagrodę premiera (za działalność na rzecz zapobiegania urazom, wypadkom i zatruciom w ramach działalności na rzecz promocji zdrowia). Nigdy jednak nie zgodziła się na nie, uważając, iż nie jest to potrzebne, „gdy żyje się ideałami i pracuje dla swojego Narodu”. Otrzymała medale „Za Zasługi dla Miasta Ciechanowa” i „Za Zasługi dla Województwa Ciechanowskiego”, które „stanowiły dla niej dowód afirmacji i wrośnięcia w środowisko Mazowsza”.
Jako Senator Rzeczypospolitej Polskiej VI i VII Kadencji zaangażowana była w wiele inicjatyw społecznych na szczeblu lokalnym jak i krajowym. Ceniona była wśród swoich wyborców w Regionie ciechanowsko-płockim za swoje poświecenie i troskę wobec drugiego człowieka oraz za ciągłą działalność na rzecz służby zdrowia w Polsce.
Zginęła tragicznie w katastrofie lotniczej 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem w Rosji, podróżując samolotem jako członek delegacji polskiej na czele z Panem Prezydentem Lechem Kaczyńskim na uroczystości obchodów 70-tej rocznicy Zbrodni Katyńskiej.

Homilia Biskupa Płockiego
wygłoszona podczas pogrzebu śp. Senator Janiny Fetlińskiej

Ciechanów - kościół Farny - 21 kwietnia 2010r.
Umiłowani,

1. Chociaż od katastrofy pod Smoleńskiem upłynęło już 11 dni, wciąż czujemy, że tragiczna śmierć ŚP. Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Pana Profesora Lecha Kaczyńskiego, Jego Małżonki Marii i blisko stu innych wspaniałych Polaków, a pośród nich ŚP. Pani Senator Doktor Janiny Fetlińskiej, zawiera w sobie dramatyczną, niewypowiedzianą tajemnicę. W pewnym sensie domyka ona XX wiek - wiek totalitaryzmów: sowieckiego stalinizmu, niemieckiego faszyzmu, i tylu, tylu innych. Łączyło je jedno: człowiek bez Stwórcy, a więc człowiek bez źródeł i korzeni, zapragnął stanowić o tym, co jest dobre, a co złe; kto albo jaka grupa ludzi, a nawet jaki naród może zostać unicestwiony - bez żadnej winy, bez żadnego sądu. 
Towarzyszyło temu kłamstwo. W przypadku naszej Ojczyzny kłamstwo to dotyczyło paktu Ribbentrop-Mołotow, dotyczyło sowieckiego najazdu na Polskę 17 września 1939 roku, dotyczyło wreszcie zbrodni katyńskiej. Dzisiaj dotyczy sposobu rozumienia tych bolesnych wydarzeń i wyciągania z nich konsekwencji. 
Jak napisał kilkanaście dni temu Ś.P. Prezydent Lech Kaczyński do ciechanowian – Organizatorów i Uczestników Obchodów 70. Rocznicy Zbrodni Katyńskiej - „niewinna krew [polskich oficerów] woła do nas, współczesnych. Woła o sprawiedliwość, o pełne ujawnienie prawdy, o wskazanie winnych i o nazwanie tej zbrodni tak, jak na to zasługuje: zbrodnia ludobójstwa. Rzeczpospolita, po półwieczu komunizmu, na powrót od 20 lat suwerenna, uważa za swój obowiązek zawsze o nich pamiętać".  
Tak, skazani przez tyle lat na milczenie, na zakłamanie wschodniej i własnej propagandy chcieliśmy i chcemy pamiętać. Chcieliśmy i chcemy pamiętać wobec zauroczenia Zachodu najpierw marksizmem i systemem sowieckim, a dzisiaj neomarksizmem, znieczulającym umysły na potworności, które zaczynają się niewinnie przy biurku aparatczyka lub pseudofilozofa, a kończą „katyńskim lasem". Ale - jak powiedziałem - śmierć tych „96 Wspaniałych" niejako domyka XX wiek. Przez nią prawda o zbrodni katyńskiej zaczęła przebijać się do świadomości świata. To dlatego polski „10 kwietnia" ostanie z pewnością dopisany do amerykańskiego „11 września" jako jedna z najwymowniejszych kart rozpoczynającego się trzeciego tysiąclecia.
2. Słuchaliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu, zaczerpniętym z Dziejów Apostolskich, o tym, co działo się po śmierci św. Szczepana, pierwszego męczennika chrześcijaństwa. Najpierw, wspomina Autor Dziejów, „ludzie pobożni pochowali Szczepana z wielkim żalem". 
Czy nie przeżywaliśmy i nie przeżywamy tego samego w tych smutnych dniach? Ileż żarliwej wiary i pobożności, głębokiego patriotyzmu, czci dla urzędu Prezydenta Rzeczpospolitej, miłości wobec Jego Małżonki, przywiązania do ewangelicznych wartości, którym służyli, chrześcijańskiego współczucia dla wszystkich tragicznie zmarłych i ich rodzin okazali i okazują w tych dniach Polacy? 
Św. Łukasz - Autor Dziejów Apostolskich - opowiada, że choć trwała żałoba i niepewność, co będzie dalej, pierwsi chrześcijanie słuchali słowa Apostołów i cieszyli się ze znaków, dawanych przez Pana Boga: z opętanych wychodziły z donośnym krzykiem nieczyste duchy, a wielu sparaliżowanych i chromych zostało uzdrowionych. Czyż nie to samo stało się naszym udziałem? Ilu Polaków ze łzami w oczach wsłuchiwało się w słowo Boże? Ilu sparaliżowanych kompleksami, wstydem zaczęło z dumą wędrować przez Krakowskie Przedmieście? Ilu chromych, którzy nie potrafili już klękać, uklękło? Ilu opętanych nienawiścią, stosujących najróżniejsze sztuczki dla ośmieszania zarówno ŚP. Pana Prezydenta, jak i nas, prostych Polaków, zostało uzdrowionych?
3. To prawda, również my, chrześcijanie, płakaliśmy i płaczemy w tych dniach. My również nazywamy„10 kwietnia" tragedią narodową. Ale my tym różnimy się od laickiego świata, że żywimy mocną nadzieję, iż nasi zmarli nie żyją w samej tylko ludzkiej pamięci i że całe bogactwo ludzkiego życia - moralnego, duchowego nie kończy się wraz z ustaniem życia biologicznego. My, chrześcijanie, jak nasi pradziadowie i dziadowie, zaufaliśmy słowom, które od blisko dwóch tysięcy lat kształtują naszą cywilizację: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie". Jeśli zwykłe pragnienie zaspokaja szklanka wody, to dlaczego tak mocnemu ludzkiemu pragnieniu życia wiecznego nie miałaby odpowiadać Woda Życia, którą obiecał Jezus Chrystus wierzącym w Niego? Jeśli kromka chleb pozwala zaspokoić łaknienie, głód, to dlaczego naszego łaknienia życia wiecznego nie miałby zaspokajać Ten, z którego imieniem na ustach umierali nasi oficerowie w Katyniu?
4. Jezus Chrystus mówi nam również dzisiaj: „Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie". To człowiecze przychodzenie do Zbawiciela może przyjmować najróżniejsze postacie. W przypadku Ś.P. Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego prowadziło ono od dziecięcego marzenia o „Dwóch takich, co ukradli księżyc", przez „Solidarność", przez zdecydowaną walkę o sprawiedliwe fundamenty odrodzonego państwa, przez Muzeum Powstania Warszawskiego, aż po funkcję pierwszego obywatela Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, którą to funkcje rozumiał jako służbę narodowi, przywracanie tożsamości Polaków i wychowywanie młodych do najgłębszych wartości: prawdy, honoru i sumienia. On wiedział, że Naród, którego elity wybili najeźdźcy, Naród tak długo zatruwany propagandą, Naród „na dorobku" „pragnie i łaknie" sprawiedliwości, „pragnie i łaknie" wzorców życia godnego i ofiarnego, „pragnie i łaknie" ludzi sumienia, jednoznacznych w słowach i czynach. Prezydent Kaczyński wydobywał takich ludzi z zapomnienia, odznaczał i wspierał. W tym wszystkim sam był „człowiekiem Solidarności", który nie skalał się kolaboracją i który pozostał - pomimo profesury i godności - prostym jak miliony innych uczestników tego wielkiego ruchu.
5. Może więc nie jest aż tak zaskakujące to, że podobne słowa o wierze, sumieniu, skromności i prostocie wypowiadamy przy trumnie ŚP. Pani Senator Janiny Fetlińskiej. 
Pozwólcie, że nie będę opowiadał drogi jej życia, lecz przedstawię świadectwo - proste, pełne ciepła i miłości świadectwo siostry zakonnej; obecnej wśród nas Siostry Anety, pasjonistki i tak jak ŚP. Senator Janina - pielęgniarki.
Wsłuchujmy się częściej - Siostry i Bracia, w głos - w serca, w modlitwy polskich zakonnic. Tyle w nich mądrości, wiary, tyle kobiecej czułości, którą odpowiadają na bicie Bożego serca. Te dwie kobiety mówiły do siebie: jedna - „Anetko", a druga - „Nino". Obie były dumne ze swojego pielęgniarskiego powołania. Siostra Aneta wspomina, że gdy Nina coś organizowała, gdy podejmowała jakąś inicjatywę, to angażowała się w nią do końca, wkładała w to całe serce. Starała się pomagać konkretnie: rodzinie z jedenaściorgiem dzieci, osobom niepełnosprawnym, placówkom opiekuńczo-wychowawczym. Troszczyła się o promocję zdrowia, o walkę z nałogami, zwłaszcza z nikotynizmem. Zabiegała o wysoki poziom osób, zajmujących się organizacją służby zdrowia.
„Ocalała od zapomnienia" postaci wspaniałych polskich pielęgniarek, choćby wspierając proces beatyfikacyjny krakowskiej pielęgniarki Hanny Chrzanowskiej, którejojciec, profesor UJ, zginął z rąk Niemców w obozie, a brat - z rąk NKWD w Kozielsku. Podzielała przekonanie ludzi „Solidarności" o potrzebie zachowywania pamięci historycznej. Wciąż o tym mówiła, zwłaszcza do młodzieży, odwiedzając szkoły i inne placówki wychowawcze. Wszyscy, i to nie tylko tutaj, w Ciechanowie, wiedzą, jak bardzo była zaangażowana w dzieło upamiętnienia ofiar Katynia.
6. Kierunek jej życiu nadawała wiara. Gdy zatrzymywała się dłużej w Senacie, starała się być na porannej Mszy Świętej w kaplicy sejmowej. Mówiła: „Dzień jest wtedy inny". Miała swoich ulubionych świętych: św. Judę Tadeusza, któremu polecała wszystkie „sprawy beznadziejne", św. Siostrę Faustynę i św. Ojca Pio. Opowiadała, że gdy Bartosz miał roczek, przyśnił się jej O. Pio i zapytał: „Gdzie jest twój Bartek?". Obudziła się i z przerażeniem zobaczyła dziecko tuż przy balkonie. Zawsze miała różaniec w torebce i na nim się modliła. Była uważna, pamiętała o imieninach, o drugim lutego - dniu życia konsekrowanego, przysyłała kartki, robiła drobne prezenty. Przysłowiowa była jej skromność i prostota. Gdy przyjeżdżała na inaugurację roku akademickiego do Seminarium, siadała gdzieś z tyłu, najlepiej wśród sióstr pasjonistek. Mówiła: „Tutaj czuję się najlepiej". Kiedyś, po dyżurze w biurze senatorskim, zadzwoniła do siostry Anety i powiedziała: „Chcę się spotkać, zaraz będę, tylko wejdę do sklepu i kupię jakąś bułkę, sok"„Przyjdź do nas, przygotujemy coś do jedzenia"„Nie, szkoda czasu, zjem w autobusie". Podejmowała dziesiątki inicjatyw, choć nie zawsze i nie wszystko się udawało. Cierpiała z tego powodu, a jej zasadą było: „Nic po trupach". Bolały ją podejrzenia i podziały. Przed śmiercią „coś przeczuwała" - mówi siostra Aneta. Wspominała, że od trzech, czterech miesięcy chodzi za nią myśl, że powinna wyspowiadać się z całego życia. Ostatni raz widziały się na uroczystości otwarcia wystawy poświęconej Księdzu Jerzemu Popiełuszce w jednej z płockich szkół. Cieszyła się, że leci do Katynia. Cieszyła się tak, jakby to była wyprawa całego życia ... 
Do tego wymownego świadectwa Siostry Pasjonistki pragnę dołączyć swoje krótkie wspomnienie. ŚP. Pani Senator często bywała na Jasnej Górze. I kilkakrotnie otrzymywałem stamtąd od niej esemesy, w których zapewniała, że przed Jasnogórską Matką Narodu pamięta o Kościele Płockim, że powierza Maryi także moje intencje ... Chcę podziękować Jej także za wielkie zaangażowanie w dzieło upamiętnienia postaci Błogosławionego Arcybiskupa Antoniego Juliana Nowowiejskiego przez specjalną Uchwałę Senatu Rzeczpospolitej z dn. 4 grudnia 2008 roku. To Pani Senator wyszła z inicjatywą tej Uchwały i swoją wytrwałością, wręcz uporem doprowadziła do jej uchwalenia. Pamiętam, jak wyraźnie wzruszona odczytała ją w Katedrze Płockiej na zakończenie Roku Błogosławionego Arcybiskupa Męczennika. Marmurowa tablica z pełnym tekstem tej Uchwały - podpisanej przez obecnego tutaj Pana Marszałka Bogdana Borusewicza - umieszczona przy wejściu do gmachu Opactwa Benedyktyńskiego w Płocku, będzie nam odtąd przypominać również o pięknej postaci ŚP. Pani Senator Janiny Fetlińskiej.
7. Panie nasz Boże! Wiemy, że Ty nie chcesz śmierci, że jesteś Panem Życia, a nie śmierci. Ale wiemy, że możesz ze śmierci wyprowadzić dobro, że możesz ją przyjąć w ofierze tak, jak przyjąłeś ofiarę Twojego Syna. I wiemy, że w Krzyżu zawiera się wielka prawda, którą można pojąć tylko sercem. Otwieramy więc nasze serca, pamiętając, że ofiara naszych Sióstr i Braci, ofiara ŚP. Pana Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej i ofiara ŚP. Pani Senator Janiny Fetlińskiej dokonała się na posterunku narodowej służby w wigilię Uroczystości Miłosierdzia Bożego, 5 lat od pamiętnego dnia, w którym umierał Jan Paweł Wielki, a 70 lat od szatańskiej zbrodni bezbożnego sowieckiego totalitaryzmu. 
17 sierpnia 2002 roku Ojciec Święty Jan Paweł II, konsekrując Bazylikę Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach prosił, żeby przesłanie Miłosierdzia Bożego rozchodziło się stamtąd „na całą naszą umiłowaną Ojczyznę i na cały świat". „Niech się spełnia - dodawał, cytując Dzienniczek św. Siostry Faustyny -zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść <>".
A żegnając się nazajutrz już na zawsze z Polską, zostawił nam testament: „Niech zapanuje duch miłosierdzia, bratniej solidarności, zgody i współpracy oraz autentycznej troski o dobro naszej Ojczyzny". 
Niech ten duch, Panie, zapanuje także tutaj, w Ciechanowie. Niech tragiczna śmierć ŚP. Pana Prezydenta, Pani Senator Janiny Fetlińskiej i tylu, tylu wspaniałych naszych Braci i Sióstr będzie częścią spełniania się Twojej obietnicy danej św. Siostrze Faustynie, że właśnie z Polski ma wyjść „iskra, która przygotuje świat na ostateczne Twoje przyjście"                                                                                                                                                                                                       Amen.